1/2018
Na zapleczu zaskrzypiało i usłyszałem pośpieszne dreptanie. Kobieta niosła w ręku starą kartę, skinęła, bym się zbliżył i pochylił. – Proszę, niech pan spojrzy. Ja mam polskie korzenie, o, tu jest nasze rodowe nazwisko, ale ja już nie mówię po polsku, nie przeczytam, to dla mnie za trudne.
– Horwitz – odczytałem głośno ze starego dyplomu poświadczającego profesję.
– Właśnie, Orrrwic – powtórzyła z hiszpańska. – W Polsce to nadal popularne nazwisko, nieprawdaż?
Przytaknąłem. Kupiłem torebkę z suszoną miętą. Tą z Pirenejów. Aromatyczniejszą i pewniejszą w działaniu. Ot, historyjka.
Powierzchnia zdarzeń. Co pod nią? Pod wyobrażeniem? Stereotypem? Szukamy odpowiedzi po szerokim świecie: w Kongo, Papui, Bangladeszu, Indiach, Somalii, Peru. I bliżej: w Islandii, Gruzji, Grecji, na Sardynii, we Włoszech. I najbliżej – na Pustyni Błędowskiej.
2/2018
Mijałem ich szybko, bo cel już był blisko. Jeszcze tylko przesławne, ale dla mnie zbyt hałaśliwe, dyskotekowe schody Casa de la Musica i już – po prawej witał skromny napis Casa de la Trova. Mój codzienny rytuał. Ostatniego wieczoru upał był nie do zniesienia, zanosiło się na burzę, ale nie odpuściłem – poszedłem pożegnać się z Trinidadem, z Kubą i z nim. Siedział przed wejściem, w mroku. Kiwnął głową, poznał mnie, wszak bywałem tu codziennie. Podszedłem. „Ile ty masz właściwie lat?” – pomyślałem, ale nie ośmieliłem się zapytać. – Dario – przedstawiłem mu się. Mruknął coś pod nosem. – Słucham? – dopytałem. – Pedro – powtórzył. I podał mi rękę. Starą, pomarszczoną.
Rytuały. Powszednie-odświętne. Tajne-publiczne. Intymne-zbiorowe. Zapomniane-nagłaśniane. Naturalne-wydumane. Odprawiane-wyklinane. Straszne-śmieszne. W mieście uchodźców w Kenii. W maszerowaniu tysiącami kilometrów przez Nową Zelandię i Norwegię. W Afganistanie i Pakistanie. Maroku. Gwatemali i Meksyku. Na Ukrainie. Na Kubie – gdzieś między Hawaną a Trinidadem. A może nawet i w Polsce. Zapraszamy do naszego rytuału poznawania.
3/2018
Gdy coś się zaczyna, będzie trwać, a potem się skończy. Jaki czas jest na to przeznaczony, nie ma znaczenia. Czas ucieka. Pamięć zostaje.
Zapraszam do podróżowania w przestrzeni – i w pamięci: Koleją Transandyjską, na Przylądek Północny i Antarktykę, do Japonii, Indii, Azerbejdżanu i Turcji. W głąb Albanii, Maroka, Mauritiusa. Do Syrii. Z czterooką dziewczynką oglądać latające słonie. Pokonać strach przed Wielką Górą. Do Ekwadoru, Brazylii, a nawet Polski. By patrzeć i widzieć.
4/2018
Obraz cynamonowych mnichów idących ze słońcem po torze utrwalił mi się w pamięci. Zdjęcia utrwalonego na karcie nie oglądałem aż do teraz. Ale wiedziony spisywanym wspomnieniem znalazłem ten kadr. Jakże inny w szczegółach! Dwóch mnichów idzie na nim po jednym z trzech torów. Światło jest rozproszone, nie prowadzi ich jasny promień. Ich szaty nie są cynamonowe – wyższy nosi się na szafranowo, niższy na pomarańczowo. Obaj chronią głowy przed słońcem pod parasolami, które wyleciały z mej pamięci. Z rozgardiaszu zieleni wystaje jeszcze jeden budynek kolejowy i semafor ustawiony w pozycji „zamknięte”. Tego też nie zapamiętałem. Ale czy to ważne? Przecież liczy się opowieść.
A z 1500 opowieści utrwalonych w jednym kadrze i przysłanych na nasz konkurs OKo – która najciekawsza? Najpiękniejsza? Najważniejsza? A opowieść o samotnym mierzeniu się z Gobi? O szemranych kopalniach złota w Gujanie Francuskiej? O podążaniu ku skarbom Papuasów? A o Kolumbii, Alpach, Bajkale? O Stambule i Palestynie? O Szkocji, Irlandii Północnej i o Niemczech? A nawet o Polsce. Która? Czytajcie, a znajdziecie.
Dariusz Fedor, redaktor naczelny