Opublikowano

Ostrość szczegółów

„Patrzysz jak obcy” – napisał, kiedy opublikowałam zdjęcia. „Patrzysz jak przybysz”

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Nizinkiewicz

Był styczeń, padał mokry śnieg i nie mogłam się zabrać do opisania tej wędrówki. Jak obcy, a mieszkam tu od 30 lat. Jest coś w przeprowadzeniu się tak daleko, czego chyba nigdy już nie da się zmienić. Zdziwienie, które nie mija latami. Ostrość szczegółów. I to, że wolno mi obserwować z boku. Jestem przybyszem, czuję się niewidzialna. Nawet tu, gdzie wszyscy są przybyszami. Ich dziadkowie przyjechali w bydlę- cych wagonach. Pewnie nawet nie wiedzieli, gdzie. Szczęśliwcom przydzielono gospodarstwa, resztę umieszczono w PGR-ach. Większość latami nie dostała prawa własności, ciągnęły się jakieś wieczyste dzierżawy. Niszczały nieremontowane domy. Ich i nie ich. Po wsiach stały średniowieczne kościoły, nasze i nie nasze. Zarastały nie nasze cmentarze. Wyjeżdżały na Zachód nasze dzieci.

Kiedy szłyśmy niby wzdłuż Odry, a naprawdę przez pola i lasy, te wsie nie zmienione od 100 lat wydawały się wspaniale spokojne. Architektura wtopiona w krajobraz, jednorodna, spatynowana, jak nigdzie w Polsce. Nad rozlewiskiem siwa czapla wypłoszyła z żerowiska czaplę białą. Woda z jeziorka spiętrzonego przez bobry smakowała mułem. Nakrzyczały na nas z góry żurawie. Średniowieczny fresk w katedrze w Chojnie zdobił tekst „kocham Ciebie nad życie Jadziu”, wyryty, kiedy jeszcze można było dotknąć stropu bez drabiny – tak wysoko sięgał powojenny gruz. Drewniany Chrystus miał w piersi ranę postrzałową, po Sowietach, a Jan Paweł II z gładkiego brązu głaskał po głowie dziecko, wyprężone jak struna. Padał śnieg. Szlak prowadził ze Szczecina do Mieszkowic, miałyśmy namioty i gaz.

W Cedyni lało, knajpy pozamykane, bo pandemia, w sklepach godzina dla seniorów. Jedyne drzwi, które drgnęły, prowadziły do muzeum. – Nie, nie obrazi się – powiedział ciemnowłosy mężczyzna, kiedy przemoczona usiadłam na podłodze i oparłam się o gablotę, w której leżał szkielet. Bielutkie ładnie poskładane kości, 1000 lat i dwa metry wzrostu. – Mógł pochodzić z drużyny Mieszka I, podobno byli tam tacy, co to starczali za dwóch – opowiadał ze swojego miejsca na końcu sali. Muzeum było malutkie, zamknięte z powodu zarazy, trzymaliśmy rozsądny dystans. Ściskałam kubek z herbatą w dłoniach, zmarzniętych od deszczu. Wypiłabym, ale parzyła w usta. Wspaniałe z wyglądu cukierki z paczki, co została po Bożym Narodzeniu, szeleściły, zjadłabym, ale były zbyt słodkie. – Przyjedź wiosną, kiedy wszystko tu się zazieleni – mówił. – Nigdzie w Polsce nie ma takich jezior – wzdychała ze swojego kąta Agnieszka. – Zawsze są jakieś zabudowania, letniskowe domki, płoty do samej wody, a tu ze wszystkich stron dziki las.

Fragment reportażu z Kontynentów nr 36