Opublikowano

Opowieść o lodzie, skale i grudniu

Kiedy postanowił odejść, odszedł daleko i na długo. Zostawił po sobie niewiele – wypolerowaną, gnijącą skałę, góry z lasem tylko na samym czubku oraz wyspy, które po jego odejściu zaczęły wyrastać szybko z morza

Tekst i zdjęcia: Kamila Kielar

Wysokie Wybrzeże stało się ofiarą współczesnego zamiłowania do numerków, mediów społecznościowych i Stravy. W internecie trzeba długo się przedzierać przez gąszcz osobistych rekordów, tych samych powtarzanych do znudzenia danych o długości odcinków, niby jedynych w swoim rodzaju, a jednak przecież identycznych filmików z prezentacją przejścia, żeby dojść wreszcie do rdzenia. Czasem gdzieniegdzie pojawią się podstawowe informacje turystyczne o miejscu – że lodowiec, że 286 metrów, że UNESCO. Jedno i drugie spojrzenie na Höga Kusten wydaje mi się równie niesprawiedliwe.

Krajobraz jest niby bardzo prosty, bo tworzą go zaledwie trzy elementy: skały, morze i roślinność. Tu naprawdę nie ma wiele więcej. Każdy element opowiada swoją historię, ale jeszcze więcej mówi o innych – morze zwykle opowiada o skałach, rośliny o magmie, a skała o lodowcach. Dlatego tutaj, będąc na Wysokim Wybrzeżu, najważniejsze jest dostrzeganie, czytanie i słuchanie tych historii. Nie stravoza. Nie atrakcje turystyczne.

Ziemia na wysokości
Przęsła mostu Högakustenbron zawieszonego w miejscu, gdzie Ångermanälven wpada do morza, wznoszą się na 182 metry i tym samym most jest drugim najwyższym budynkiem Szwecji. Most najładniej wygląda, jeśli stanie się na szczytach wzgórz u jego północnego krańca. Stąd widać skalę – i czterdzieści metrów prześwitu nad rzeką, i prawie dwustumetrowe przęsła. Tutaj najlepiej też uruchamia się wyobraźnia, która najpierw multiplikuje most razy cztery, a potem wszystkie te mosty stawia się jeden na drugim. I wtedy z tej matematyki wychodzi wysokość, którą możemy niemal zobaczyć. To wysokość, o jaką podniósł się tutejszy ląd w ostatnim czasie. Czyli przez dziesięć tysięcy lat.

Ten geologiczny ekspres to rekompensata za lata ucisku. Dosłownego. To tu, nieopodal, na dzisiejszej Zatoce Botnickiej, miąższość lodu podczas ostatniego zlodowacenia była największa. Trzy kilometry warstwy lodu bez ustanku naciskały skorupę ziemską i wciskały ją głębiej i głębiej. I kiedy dziewięć tysięcy lat temu lodowiec ustąpił pola, ziemia zaczęła bardzo szybko odbijać się do góry – w pierwszych czterystu latach urosła o 60 metrów, czyli wysokość postawionych na sobie dwóch bloków. Potem wprawdzie zwolniła, ale i dzisiejsze tempo, 8 mm na rok, utrzymuje ją na podium światowych sprinterów.

Z Bałtyku wynurzają się więc nowe wyspy, wyspy łączą się w jedno, a ze Szwecji jest coraz bliżej do Finlandii. W najwęższym miejscu między wyspami należącymi do tych dwóch krajów jest zaledwie 25 kilometrów, a linie brzegowe dzieli od siebie trzykrotnie większa odległość. Za kolejną chwilę, za lekko ponad dwa tysiące lat, połączą się ze sobą, bo morze Kvarkenu Północnego jest płytkie, dwudziestopięciometrowe. Fińska nazwa cieśniny, Merenkurkku, oznacza dosłownie „gardło morza”. Odcięty zostanie Botnik Północny i będzie musiał sobie radzić sam, zasilany wyłącznie rzekami, bez dopływu wód oceanicznych. Bardzo żałuję, że tego nie zobaczę.

Kiedy ziemia podnosi się gdzieś kilkaset metrów, zauważa to też reszta świata i fizyka. Zmieniają się ruchy pionowe i poziome skorupy ziemi oraz napięcia na niej. Ma to wpływ na trzęsienia ziemi, globalny poziom mórz, pole grawitacyjne oraz ruch obrotowy Ziemi.

Fragment reportażu z Kontynentów nr 36