Opublikowano

Jak byk mnie zaskoczył na rykowisku

Tekst i zdjęcie: Piotr Horzela

Kilka lat temu wybrałem się do otoczonego borami domu rodzinnego. Jak to zwykle bywa w moim przypadku, po powitalnej kawie z rodziną ruszyłem na obchód „mojego” lasu. Tym chętniej, że był wrzesień, co oznaczało porę rykowiska i grzybobrania

Podczas takich wypadów zwracam uwagę na to, co się zmieniło w krajobrazie, jak wygląda poziom wody w bagienkach, czy pojawiły się grzyby w odpowiedniej ilości, by wyjść z koszykiem na grzybobranie, jaki fragment lasu gospodarczego (bo z małymi wyjątkami tylko takie mam w okolicy) został wycięty, gdzie posadzono młode drzewa, co wywalił wiatr, jakie tropy widnieją na piaszczystych drogach i oczywiście co dzieje się na „moich” śródleśnych łąkach.

Było popołudnie, więc nie spodziewałem się jeleni na łąkach, zwykle pojawiają się nie wcześniej niż godzinę przed zmierzchem. Ale lisa? Saren? Jenotów? Może wilka? Na takie spotkania o tej porze dnia można było liczyć.

Gdy dotarłem na miejsce, nie zastałem ani wilków, ani lisa, saren też nie było. Za to na środek odległej części łąki wkroczył potężny jeleń. Dostałem gęsiej skórki, dawno nie widziałem tak potężnego byka. Zwierzak wyszedł, uniósł głowę, niemal kładąc poroże na linii kręgosłupa i ryknął nisko. Raz, dwa… Stałem znieruchomiały. Wszystko działo na tyle daleko, że nie było nawet sensu podnosić obiektywu. Byk skończył się odzywać, odwrócił się do mnie tyłem i penetrował wzrokiem ścianę świerków, a ja cofnąłem się nieco w las, by niezauważenie się do niego zbliżyć. Jednak zanim dotarłem na odległość zdjęcia… byk zawrócił do lasu. Zaczął tonąć w paprociach, później w świerkach, by w końcu zniknąć mi zupełnie z pola widzenia.

Diabli… Wydawało mi się, że jestem tak wcześnie… a przyszedłem za późno. No cóż, tak to z tym lasem jest, że nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.

Usiadłem na skraju łąki i uznałem, że poczekam. Może jeszcze się dziad pokaże. Mijał czas, słońce zniknęło za linią koron drzew. Z miejsca, któremu przyglądał się byk, wyszły na łąkę cztery łanie z cielakami. Po kolejnych kilkunastu minutach odezwał się w gąszczu nasz byk. Gdy widoczność pozwalała jedynie na rozróżnienie sylwetek, wyszedł na łąkę i zaczął się koncert.

Fragment opowieści podróżnej z Kontynentów nr 36