A gdy susza znów nawiedzi Barcelonę, jedźcie w góry, a ujrzycie romański kościół na dnie zbiornika na rzece Ter.
Tekst i zdjęcia: Marek Pernal
1.
We wrześniu owego roku nie spadła w Barcelonie ani kropla deszczu. Ani w październiku. Ani w listopadzie. W grudniu 2007 roku „El Periódico”, dziennik ukazujący się w Barcelonie w dwóch edycjach językowych, katalońskiej i hiszpańskiej, obu w jednakowej szacie graficznej, z identycznie złamanymi szpaltami tekstu, odróżniającymi się od siebie jedynie kolorem tytułu gazety – w wersji katalońskiej niebieskim, a hiszpańskiej czerwonym – zaczął bić na alarm, w każdej ze swych bliźniaczych postaci: Sequera! Sequía! Słowem: susza!
Nie były to sygnały trwogi bez powodu. Rzeczywiście, po letnich upałach, które tradycyjnie w sierpniu wymiatały Barcelonę z jej stałych mieszkańców, pozostawiając miasto w rękach ugotowanych od żaru turystów, wrzesień zwiastował zazwyczaj lekką ulgę, a kolejne tygodnie jesieni przynosiły deszcze. Ale nie tego roku.
W połowie grudnia premier Generalitat, autonomicznego rządu Katalonii, José Montilla ostrzegł, że zbliża się katastrofalna susza nie notowana w siedemdziesięcioletniej historii współczesnych pomiarów hydrologicznych. Wizja braku wody pitnej w kranach mieszkańców Barcelony stała się niepokojąco realna.
Deszcz nadal nie padał.
W styczniu 2008 kataloński Narodowy Instytut Meteorologii stwierdził, że dramatyczna sytuacja jest spowodowana niezrozumiałą anomalią klimatyczną – przeważające zazwyczaj w tej porze roku wilgotne i ciepłe wiatry z południa i znad Morza Śródziemnego: Sur, Sureste i Levante, okazały się w minionych miesiącach zaskakująco słabe i nie przyniosły oczekiwanych opadów. Miast nich nad Katalonię napłynęły zimne masy Noreste, suchego powietrza znad kontynentu europejskiego.
Z nastaniem nowego roku sytuacja nie uległa zmianie. W lutym Narodowa Agencja Wody, główny urząd hydrologiczny Katalonii, poinformował, że sztuczne zbiorniki będące rezerwuarem dla obszaru metropolitalnego Barcelony są niemal puste. Brzmiało to bardzo groźnie. Katalonia, poza południowymi zboczami Pirenejów i pasem wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego nie jest regionem bogatym w wodę. Sześć zapór na głównych rzekach mających swe źródła u podnóży Pirenejów – Sau i Susqueda na rzece Ter, Las Baells na Llobregat oraz La Llosa del Cavall i Sant Ponc na Cardener – zbudowano właśnie po to, by zimą i wiosną magazynowały wodę pochodzącą z opadów i ze śniegu topniejącego w górach, a latem i jesienią oddawały ją wysuszonym upałami innym częściom regionu. Tymczasem pod koniec pierwszego kwartału 2008 roku katalońskie zbiorniki wypełnione były tylko w 20 procentach swej objętości!
Deszcz wciąż się nie pojawiał.
W obliczu klęski naturalnej w marcu władze regionu wydały przepisy przewidujące drakońskie kary za zużywanie wody pitnej do celów uznanych za zakazane. Za nielegalne umycie samochodu – 30 euro. Za podlanie małego ogrodu – 50 euro, a większego – do 2500 euro. Za napełnienie wodą przydomowego basenu – do 2800 euro. Ale i bez tych zakazów zieleńce i skwery Barcelony przypominały od dawna pożółkłe klepiska. Ze specjalnych przywilejów, nie bardzo zresztą hojnych, korzystał jedynie park Güell, jedna z pomp ssących pieniądze z kieszeni turystów kłębiących się mimo skwaru we wszystkich obiektach zaprojektowanych przez Gaudiego.
Susza stała się także kolejnym frontem sporu między władzami Katalonii a rządem w Madrycie. W obliczu katastrofy grożącej Barcelonie, Generalitat zaczął negocjować pobieranie wody systemem kanałów z rzeki Segre płynącej na północy regionu przez prowincję Lleida. Jej zasoby dawały szansę na zaopatrzenie wysychającego metropolitalnego obszaru stolicy Katalonii. Zamysł został jednak storpedowany przez hiszpańskie Ministerstwo Środowiska, które przypomniało Katalończykom, że gospodarka wodna na tak dużą skalę należy do kompetencji rządu w Madrycie, a nie do władz regionalnych. Sprzeciw podnieśli zresztą także deputowani reprezentujący północ Katalonii i tamtejszych
producentów rolnych. „Odstąpienie” wody Barcelonie odbiłoby się dramatycznie na sytuacji całego dorzecza Segre. Przez prasę przetoczyła się fala dyskusji i oskarżeń, kto jest odpowiedzialny za opóźnienia w budowie systemu instalacji odsalających wodę morską.
Deszcze nadal nie nadchodziły.
Zdesperowane władze katalońskie zdecydowały się na krok uznany przez liczne osoby za pomysł co najmniej ekstrawagancki. Generalitat podjął przygotowania do transportowania wody pitnej do Barcelony statkami z rejonu Marsylii! Operację miało prowadzić siedem tankowców, każdy mogący dostarczyć do stolicy Katalonii 28 tysięcy metrów sześciennych wody zaczerpniętej w Rodanie. Pierwszy statek wypełniony wodą dotarł do barcelońskiego portu na początku drugiej dekady maja.