Tekst i zdjęcia: Rufus Wierzbicki
Gdy zapragniemy wyruszyć w nieznany ląd, możemy go zawczasu obejrzeć. Mamy pod ręka trójwymiarowe obrazy satelitarne, pomiary geodezyjne, atlasy i mapy topograficzne. Każdy strumień, przełęcz i szczyt są już nazwane. Przed podróżą możemy zaplanować każdy nasz krok; policzyć kilometry do pokonania, wybrać dogodne miejsca noclegu i zaopatrzenia. Współczesny świat jest jak na dłoni.
Łaknę przygody. Siedzę przy biurku, zastanawiam się nad celem kolejnej podróży i pragnę najprawdziwszej przygody. Terra incognita, ten odwieczny magnes wszystkich odkrywców, już dawno odeszła. Obecna jest na innych planetach i dostępna przyszłym pokoleniom. Tu, na naszym globie zapełniliśmy już wszystkie białe plamy map. W rozpaczy zaczynam w tych mapach wydzierać dziury. Ruszam na daleką Północ i wbrew wszystkiemu porzucam wiedzę. Nie znam nazw szczytów, nie znam ich wysokości. Nie wiem, gdzie jest dogodne przejście, nie mam pojęcia, jak geodeci nazwali strumień, którego lodowate wody ugaszą moje pragnienie. Zagłębiam się w świat nieznany i nienazwany; wędruję po omacku, uparcie odkrywając dla siebie skrawki ostatnich odludzi tej ziemi.