Opis
Format: 125×195 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 302
W tym numerze m.in.:
Patryk Bułhak, Sri Lanka. Porzucone córki Tygrysa
Sri Lanka: raj dla turystów, łza na obliczu Indii, Serendip – kraina szczęśliwości z arabskich baśni, cudowne plaże i otulone ciepłą mgłą pola herbaciane. Pod tym obrazkiem z folderów turystycznych kłębi się historia krwawych, sięgających czasów mitycznych, starć Tamilów i Syngalezów – dwóch narodów-współmieszkańców wyspy, broniących swoich tożsamości, języków, religii i tradycji. Nierzadko metodami okrutnych, terrorystycznych zamachów i straszliwych prześladowań.
Magdalena Krychowska, Indonezja. Niebieskie ognie i inne powszednie zjawiska nienaturalne
Katolicka Flores, muzułmańska Jawa, hinduistyczne Bali. Każda wyspa jak odrębny mikroświat, a wszystkie połączone w jedność mocą oszałamiającej przyrody i łańcuchem wulkanów. Spokojny rytm indonezyjskiego życia miesza się z komercyjną turystyką. To, co piękne, staje się groteską, to, co ukryte, staje się bezcenne.
Tomasz Fedor, Czechy. Pardubice – rzecz nie tylko o ćwiartowaniu
Miasto jest stolicą czegoś na kształt naszego województwa – kraju pardubickiego. Założono je nad Chrudimką i Łabą jako gród, który strzegł przeprawy przez te dwie rzeki. A uwagi wart jest z powodów następujących: Jana z Pernsteinu, wspaniałego zamku, tajemniczej wieży, uroczego rynku (niestety, zastawionego samochodami), dobrych restauracji i całkiem przyjemnego austrowęgierskiego klimatu kawiarnianego.
Ryszard Kapuściński, Zegar piaskowy
(…) pojechaliśmy z Efrainem w Andy. Po drodze żułem liście koli. Miałem ścierpnięte szczęki i usta, byłem oszołomiony narkotykiem, a także po części i tym, że wspinaliśmy się stromo w górę, coraz wyżej i wyżej. Trudno wyobrazić sobie drogę bardziej karkołomną, bardziej szaloną. Właściwie czekałem, kiedy nasz jeep spadnie w przepaść, za każdym zakrętem otwierała się nowa przepaść, nie było temu końca. Jadąc tak, wznieśliśmy się ponad chmury, zobaczyłem gigantyczne wierzchołki Andów, szczyty wyniosłe i nagie. Było tu bardzo zimno, wiał ostry, przenikliwy wiatr. To tu, to tam widoczne były osady indiańskie. Każda liczyła nie więcej niż kilka lub kilkanaście chat-lepianek, nieopisanie nędznych.
Rudyard Kipling, Birma. Mulmejn– miasto bogów i słoni
Pochyłość wzgórza nade mną i pode mną utkana była pagodami – od wspaniałych, złotem i purpurą lśniących, do delikatnych i prostych z szarego kamienia. W oddali, wysoko, rozległy się słabe dźwięki, coś na kształt złotych dzwonków, i szmer wietrzyku, poruszającego czubami palm. Piąłem się coraz wyżej, dopóki nie dostałem się do miejsca, gdzie panował wielki spokój i królowały birmańskie święte obrazy
Ewa Wilczyńska-Saj, Markizy. Szlakiem rapanujskich przodków
Hetu nachyla się, patrzy mi w oczy i pyta: – Znasz opowieść o kontynencie Mu? Czuję, że twoja dusza pochodzi właśnie z tego miejsca. Dlatego ono tak cię ciągnie. Bo zawsze chcemy wracać do miejsc, które już dobrze znamy. Podskórnie też to czujesz, tylko nie pamiętasz. Słuchaj intuicji, a odkryjesz tu więcej niż myślisz.
Dana Onyszkiewicz, Śladami Króla Ajnów. Część II: Droga do Azji
– Dzień dobry. Nazywam się Zequan Zhang i jestem kapitanem. Bardzo miło jest mi panią gościć.
– Danuta Onyszkiewicz, bardzo mi miło w końcu pana poznać.
– Zostałem poinformowany, że wysiadła klimatyzacja. Proszę wybaczyć tę niedogodność. Robimy wszystko, by to naprawić. Biedni inżynierowie pracujący przy silniku… na dole musi być z 50 stopni Celsjusza!
– Tak, właśnie zastanawiałam się, co się dzieje. Najzabawniejsze jest to, że ja narzekam teraz na gorąc i duchotę, a mam niesamowite luksusy w porównaniu do mojego stryjecznego pradziadka, który ponad sto lat temu płynął tymi wodami jako zesłaniec…
– Stryjecznego pradziadka…? – kapitan patrzy mi w oczy, gryząc jajko na twardo, które wcześniej zamoczył w sosie sojowym z trzema papryczkami ghost chilli.
– Tak, podróżuję, by odkryć tajemniczą część mojej rodzinnej historii – śladami Bronisława Piłsudskiego. Jestem przekonana, że nie słyszał pan.
– Proszę opowiadać. To musi być niezwykła historia, skoro jest pani na tym statku.
– Widzi pan, jego historia na tych wodach jest dość tragiczna…
Paweł Kunz, Bagdad. Nic się nie zmieniło?
Historia rodem z czasów Haruna ar-Raszida kontra codzienność. Ślady kul na budynkach, stukot młoteczków kotlarzy na miedzianym targu i smak mięsa podkręconego baharatem. Hałas, kurz, feeria barw i ten specyficzny chaos, podlany egzotycznym, bliskowschodnim sosem bezwładu. Bagdad i jego okolice to miejsce na rozdrożu tego, czym zawsze chciało być i tego, czym musiało się stać. Być może to nowy ląd do odkrycia przez podróżników, którzy lubią zbaczać z utartych ścieżek
Michał Kaczmarek, Serengeti. Safari. Sens
Nocne opuszczanie namiotu w Serengeti za każdym razem wiązało się z poczuciem niepewności. Richard mawiał, że zanim wyjdziesz z namiotu, delikatnie go otwórz, sprawdź, czy coś przed nim nie leży oraz rozejrzyj się dookoła. Jeśli wydaje się bezpiecznie, wtedy możesz wyjść na zewnątrz. Opowiadał (choć nie wiem, ile było w tym prawdy), że kiedyś na kempingu Pimbi przebudził się w nocy, otworzył namiot i przed wejściem zastał pokryte włosem ciało zwierzęcia, po czym szybko zamknął namiot. Rano okazało się, że zwierzęciem, które ułożyło się przed jego namiotem był lew.
Mirosław Rajter, Peru. Sontone – ostatni łowca z dżungli
Duża grupa Indian Mashco-Piro, jednego z ostatnich izolowanych plemion w peruwiańskiej dżungli, wyszła na plażę nad rzeką Las Piedras naprzeciw wioski Monte Salvado, zamieszkanej przez cywilizowaną ludność z plemienia Yine (Piro). Doszło do kontaktu przedstawicieli obu plemion. Taka wiadomość – podawana jako sensacja – obiegła media w lipcu tego roku. I uświadomiła nam fenomen współczesnych czasów: są dziś jeszcze, w zglobalizowanym świecie, ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z naszą cywilizacją. Jak żyją?
Lidia Russell, USA. Cisza pustyni. Zapiski z Mojave Trails National Monument
Pustynia to cała galaktyka symbolicznych znaczeń krążących wokół takich pojęć, jak nicość, marność, próżnia, pustka, śmierć. To także dzika, pierwotna przestrzeń, idealna do zmagań z własną fizycznością i do głębszych doświadczeń wewnętrznych. W wielu tradycjach wycieńczenie ciała, rzecz niemal nie do uniknięcia w pustynnych warunkach, jest jednocześnie bramą do jego oczyszczenia i do świątyni ducha. Ponieważ nie tak wiele jest tu do zobaczenia, podróżnik przez pustynię nieuchronnie spogląda też we własne wnętrze. Monotonia bodźców z zewnątrz i cisza to dla jednych idealne warunki do przyjrzenia się temu, co się tam dzieje, dla innych może to być przekleństwo. Z pustyni nie da się też za bardzo niczego przywieźć… może poza wyraźniejszym poczuciem tego, kim się jest.
Marek Pernal, Nowy Jork. Spacer wokół Skały
To miasto kryje rozliczne tajemnice i symbole. Pójdźcie za mną, poprowadzę Was moimi ścieżkami.
Mateusz Gasiński, Grecja, Lesbos. Wędrówka cieni
Była noc. Księżyc w pełni – tylko on dawał światło. Widać było kontury postaci i kadłub łodzi. Tyle musiało wystarczyć. W ciemności, na środku morza, między wybrzeżem tureckim i wyspą Lesbos, czuli się jak w otchłani. Kontury obu brzegów rysowały linie świateł. Między nimi była ciemność. Oni w samym jej środku. Czuli zimno i głód. Tracili nadzieję, że to, przed czym uciekają, jest gorsze od tego, do czego zmierzają.
Marcos Pereda, Kantabria. Pasieganie – przeklęte plemię, które karmiło wielkich Hiszpanii
Szary jęzor górskiej rzeki Pas plącze się między cieniami, tańcząc – zbliżę się troszkę, za moment ucieknę, teraz znów spróbuję się otrzeć – wije się w dolinie z bełkotliwym szumem. Ciasny przełom otwiera się, dolina stopniowo staje się coraz bardziej przestronna, ukazuje naszym oczom rozlane w niej plamiszcze zieleni. Domy kryte łupkiem, niskie, nie na pokaz, pozbawione tak częstych w Kantabrii klanowych herbów na fasadach. Dotarliśmy do Vegi de Pas, miejsca, które zamieszkuje cisza.
Katarzyna Nizinkiewicz, Pireneje. Zamieć
Z góry nie widziałam całej ściany, nie byłam pewna, czy w ogóle da się tam zejść. Chmury wilgotne i lepkie zakryły grań. Czasem rozwiewały się na chwilę, pokazując fragmenty urwisk. Skały były skruszone, piarg sypki. Wyszukiwałam stabilne miejsca na każdy krok, kawałkami zjeżdżałam, zsuwałam się. Z górnego progu doliny ześliznęłam się korytem wodospadu. Zakamarki sczerniałych skał porosły już lodowe sople. Ktoś zostawił kilka kopczyków, byłam mu wdzięczna. Przez godzinę schodziłam trochę lepiej oznakowanym korytem rzeczki, robiło się coraz zimniej.
Mariusz K. Matczak, Szwajcaria. Katedra berneńska
Z powagą przekraczam niewielki plac przed wejściem. Spłukuję z siebie nadmiar myśli, chcąc przyjąć jak najwięcej piękna. Oddaję się w całości śpiewom ptaków znad magicznej rzeki Aare. Jestem gotów. Ciężki portal katedry przyciąga niczym planeta księżyce krążące po jej orbicie.
Oto Tympanon Sądu Ostatecznego. Z prawej strony grzesznicy strącani są do wulkanicznych płomieni Tartaru. Pośladki mają wypięte do karcenia. A ich chamskie gęby wydają się otumanione takim poniżeniem, pozbawieniem jakiejkolwiek godności. Lecz nie będą wcale skazani na tak mętne towarzystwo. Widzimy, jak giną w płomieniach udręczone twarze żołnierzy, królów, a nawet zakonników i biskupów. Jeśli dobrze się przyjrzymy, to znajdziemy pirata kuternogę. Znużone biesy oczekują ich, by wypełnić swą powinność.