Opis
ISBN: 977208499140602
Format: 125×195 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 278
W tym numerze m.in.:
Symbole: Smok
Smok tybetański (albo bhutański) symbolizuje nieustraszoność w obliczu ciągłej zmiany i nietrwałości zjawisk – leci w przestrzeni nieba bez żadnych ograniczeń, goni płonący klejnot – kulę/perłę, zwaną w sanskrycie Cintamani, czyli klejnot spełniający życzenia. Ten z kolei jest symbolem prawdziwej mocy umysłu oświeconego – pisze Maciej Magura Góralski.
Natasza Goerke, Bhutan. Światło w lutym
Bhutan to himalajskie państwo, trochę tylko większe od województwa mazowieckiego. Czyli w porównaniu z jego sąsiadami: Chinami i Indiami, niemal lilipucie. Ale za to Bhutan ma króla i to dość nietypowego. A na fladze i w nazwie ma smoka, bo w dzongkha – urzędowym języku Bhutanu – to Druk Yul, czyli Smocza Kraina.
Mieszkańcy Smoczej Krainy to Drukpowie, których pieszczotliwie nazywamy Smokami. Smoki nie są ani duże, ani małe, bo ich wielkość zależy od tego, kto na nie patrzy.
Tomasz Fedor, Indie, Delhi. Ścieżki delhijskie
Mieszkałem tuż obok osiedla afgańskiego, gdzie w telewizorze w restauracji (pokazał mi ją znajomy Amerykanin) leciały zachodnie seriale z celowo rozpikslowanymi odsłoniętymi ramionami i dekoltami kobiet. Pół ekranu to były dwa piksele. W menu znajdowała się pozycja, dla której zdarzało mi się tam bywać regularnie, danie nieoczywiste – szaszłyki z bawoła. Przynajmniej tak twierdziło menu, a ja nie śmiałem w to wątpić.
Ryszard Kapuściński, Afganistan. Więzień królewskiej policji
Stoję i czekam. Z baraczku wychodzi policjant, niesie paszport i kiwa potakująco głową. To zły znak: jeśli w Azji ktoś kiwa na tak, to znaczy, że chce powiedzieć nie. Odwrotnie jak u nas. Co się stało? Ogromny, czarny Afgan mruczy coś, czego nie rozumiem. Potem wyjaśnia gestem: kładzie na krzyż dłoń na dłoni i rozsuwa palce. Rozumiem: areszt.
Rudyard Kipling, Japonia. Legenda o moście w Nikko
Pewien król o lwim sercu przyszedł nad brzeg rzeki Nikko, spojrzał poza drzewa na potok i góry, skąd przybył, a potem na łagodne zarysy zbóż i przełęcze zadrzewionych gór. „Braknie – zawołał – jednego barwnego tonu na pierwszym planie, aby to wszystko zebrać razem” i postawił małe dziecko w białych i niebieskich szatach pod imponującymi drzewami, aby się przekonać, jaki to wyda efekt. Ośmielony jego dobrotliwym wyglądem jakiś stary żebrak poprosił go o jałmużnę. Król ściął machinalnie głowę żebrakowi, bo nie lubił, gdy mu przeszkadzano. Krew popłynęła karminową strugą po granitowym wybrzeżu rzeki. Król się uśmiechnął. Przypadek rozstrzygnął za niego zadanie. „Zbuduj tu most!” – zawołał do cieśli nadwornego – „i oby był zupełnie podobny w kolorze do tej rzeczy, którąś tu widział na kamieniach”.
Grzegorz Kapla, Turcja. Z Izmiru do skarbca Krezusa
Izmir słynie z restauracji. Wybieramy Adabeyi Balik Restoran na Nabrzeżu Konak, w starych portowych magazynach przerobionych na luksusowe lofty. Dania z ryb, z tarasu widać zachód słońca nad zatoką, czerwień gaśnie szybko jakby zawstydzona neonami miasta. Trzeba kondycji, żeby przebić się przez dziesięć przystawek, a kiedy rozumiesz, że to dopiero początek, może cię ocalić tylko raki, miejscowa wódka – kiedy wrzucisz do niej lód i wlejesz wody, robi się matowa, biała, smakuje anyżem i palonym cukrem.
Monika Witkowska, K2. Ostatnia szansa
Po zakończeniu trawersu zrobiło się naprawdę stromo, momentami pionowo, przy czym wielometrową ścianę pokrywał twardy, niebieski lód. Tu już mieliśmy prawdziwą wspinaczkę lodową, przeradzającą się w walkę o przetrwanie. Dosłownie: w pewnym momencie moje raki ześlizgnęły się z przypominającej szkło lodowej powierzchni i od zmrożonej ściany po prostu odpadłam. Ten ułamek sekundy był najstraszniejszy.
Andrzej Stasiuk, Rzeka dzieciństwa
No więc tej jesieni rozbijałem obozowiska wzdłuż całej rzeki. Od ukraińskiej i białoruskiej granicy niemal aż po ujście w nurtach Narwi. Jeszcze zanim się to wszystko zaczęło. Zanim wziąłem do auta tamtego Syryjczyka. Z biegiem rzeki z krainy ojca do krainy matki, bo oboje urodzili się nad Bugiem. Bo jest tak, że przypadek staje się losem, który trzeba tylko odczytać. Dostrzec, zanim będzie za późno.
Michał Kaczmarek, Czarnogóra. Zmarszczki Durmitoru
I coś było na rzeczy w tej ludowej opowieści, która mówiła o tym, że podczas tworzenia świata Bóg szedł po ziemi i rozsiewał w różnych miejscach kamienie, a gdy przechodził nad Czarnogórą, jego worek z górami pękł i wszystkie kamienie, które niósł z sobą, wysypały się w tym właśnie miejscu.
Bogusław Nizinkiewicz, Czechy. Kajakiem po rwącej Wełtawie
Olda stracił panowanie nad tratwą. Przechyliła się na moją stronę i zaczęła się wywracać. Kątem oka zauważyłem jeszcze Oldę, jak robi duży krok w prawo i wyskakuje na kamień. Podobno kapitan opuszcza statek ostatni… Fakt, że nie mógł zrobić nic mądrzejszego. Potem mokro, ciemno, parę szturchańców i poczułem ból. Moja noga dostała się pomiędzy skałę i „Matyldę”. Miałem wielkie szczęście, że to nie głowa.
Mateusz Gasiński (Dobra Fabryka). Mauretania. Życie przyprawione piaskiem
Mauretania wita ostrym jak brzytwa słońcem, kaleczącym niezakrytą skórę i bezpośrednim, walącym w twarz piachem. Trochę jakbyśmy jeździli łazikiem po innej planecie. Nie wiem, której. Gorącej, piaszczystej, surowej i niesprawiedliwej. Mauretania to w 90 procentach piach pustyni. Kurz wisi w powietrzu od dobrego tygodnia. Nie widać błękitu nieba. Wszystko w sepii – jednym ustalonym odcieniu, który wchodzi w oczy, gryzie w skórę, drażni nos. Jeśli świat się gdzieś kończy, to jesteśmy bardzo blisko tego miejsca.
Agata Kusznirewicz, Argentyna. Prosty plan – Aconcagua
Cel, jaki postawiła sobie grupa wyprawowa, z którą jechałam w góry, był prosty i jasny – zdobyć szczyt Aconcagui, choć gdy piszę te słowa, uśmiecham się pod nosem, bo nic w górach nie jest ani do końca proste, ani jasne.
Mirosław Rajter, Peru. Shipibowie i mityczna góra Canchahuaya
Ludzie zapragnęli latać. Z drzewa noyagau wycisnęli więc magiczny sok i gdy rozlali go wokół domostw, cała ich wioska uniosła się w powietrze. Nie doleciała jednak do nieba, tylko runęła w dół z takim impetem, że powstała góra, a w wiosce potłukły się wszystkie garnki. Szukam ech tego mitu Indian Shipibo nad rzeką Ukajali.
Marek Pernal, Patagonia. Śladami Butcha Cassidy’ego i Sundance Kida
Podróżowanie samochodem po Patagonii wymaga specjalnego przygotowania. Nie powinieneś ruszać w drogę, jeśli nie wieziesz ze sobą kanistra z benzyną i zapasu wody do picia. Gdy braknie ci jednego lub drugiego, nie zadzwonisz po pomoc, bo na pustkowiach nikt nie stawia masztów telefonii komórkowej. Jeśli zjedziesz z asfaltu na żwirową drogę gruntową (a te, jak wspomniałem, dominują w sieci komunikacyjnej Argentyny), licz się z przebiciem opony i z koniecznością samodzielnej wymiany koła. Nie pomoże ci żadna stacja serwisowa – chyba że masz szczęście i jesteś w pobliżu któregoś z nielicznych miasteczek. Uważaj na pogodę, w szczególności na porywiste wiatry, sławne vientos patagonicos.
Helena Krajewska (PAH), Charków – miasto mimo wszystko
Do Charkowa wjechałam od południowego-wschodu, z kierunku Dniepru. Jadąc pustymi drogami i mijając puste ośnieżone pola, nie mogłam nie myśleć o tych, którzy uciekali nimi dwa lata wcześniej. Щасливої дороги – szczęśliwej podróży życzył ostrzelany, wygięty napis na poboczu. Jeszcze nie wiedziałam, że Charków i twarze jego mieszkańców utkwią we mnie jak drzazgi. Jak szkło z rozbitego okna.