Opublikowano

Kolor

Zagubili się. Stali pośrodku ogromnej hali i rozglądali się bezradnie. Wokół krzątali się w pośpiechu ci, którzy wiedzieli, co należy robić w ostatnim dniu wielkich międzynarodowych targów turystycznych: wystawcy, podróżnicy, organizatorzy, tour-operatorzy, rozbieracze stoisk… Tych dwoje nie wiedziało. Byli z innego świata. Ona miała na sobie coś jakby długą suknię, na niej kabacik, biodra przepasała patchorkową ni to zapaską, ni to fartuchem w tęczowe paski. On – w utkanej z grubej wełny ciemnobrązowej ni to sukmanie, ni to płaszczu z jedną klapą–wyłogiem wykończonym kolorową krajką – wyglądał na jej starszego brata. Twarze mieli jak dzieci: ciepłe i dobre, koloru kawy z mlekiem. W rękach trzymali smoki.

Szczękały metalowe profile rzucane na posadzkę, trzaskały półki, stukały młotki, warczały wiertarki, szurały wózki wywożące cały ten targowy majdan do ciężarówek. A oni stali jak na warcie, bez ruchu i tylko czarnymi oczami wodzili po hali. Znikąd pomocy.

Tak ich zapamiętałem. Ale nie pamiętam już, co mnie do nich mocniej przyciągnęło: niespotykany – nawet w tym miejscu – strój, czy te głowy smoków. Podszedłem. Uczepili się mnie jak ostatniej deski ratunku.

Znali tylko kilka słów po angielsku. Zrozumiałem, że są z Bhutanu. Że pierwszy raz w Europie, debiutują na targach. Że zostali wysłani. Że stoisko mieli malutkie. Że już się spakowali w drogę powrotną, ale nie mają miejsca na wszystko, co przywieźli. Więc – co robić? Smoki do kraju już nie wrócą.

– Chcesz je?

Chciałem.

Podawali mi je ostrożnie, z pietyzmem. Ten, który miała w dłoniach ona, miał gniewne oczy, w rozwartej paszczy lśniły długie białe kły, a język zwijał się do środka. Z głowy sterczały pionowo białe rogi. Ten, którego trzymał on, też rozwarł paszczę, ale oczy miał piękne i łagodne. Głowę zdobił mu jakby mały diadem. Obu z potylicy zwisały szerokie kolorowe wstążki i filcowe dredy. Drewno, w którym je wyrzeźbiono, było misternie wymalowane w błękity, zielenie, czerwienie, żółcie, pomarańcze, szafrany… Piękne.

– Nie są groźne?
Zaprzeczyli stanowczo. Przecież to smoki opiekuńcze – zrozumiałem z ich tłumaczeń. Smoki intrygowały mnie, bo podobne widziałem na niezrównanych zdjęciach Bartka Sabeli, który fotografował buddyjskich mnichów wirujących na dziedzińcu klasztornym w tajemnym rytuale.

– Ile?
Nie chcieli wiele. Wyjąłem parę banknotów, uścisnęliśmy sobie dłonie i więcej tej dwójki nie zobaczyłem. Wrócili do siebie do Bhutanu – Krainy Smoków, Druk Yul. Para zagubionych Drukpów. Smoków.

Smoki, które od nich wziąłem, zamieszkały u mnie, zadomowiły się, strzegą domu i domowników.

I to właśnie one – smoki ze Smoczej Krainy – wprowadzają w ten numer „Kontynentów” opowieścią bhutańską Nataszy Goerke. W świat smoków himalajskich zaś wprowadza Maciej Magura Góralski. To dopiero on, teraz, wyjaśnił mi, że moi strażnicy to Smok (ten z rogami) i Lew Śnieżny (ten z diademem). I że nie są to gadżety dla turystów, tylko prawdziwe klasztorne maski naścienne, używane w rytualnych tańcach. Smoki też (niech już zostaną w liczbie mnogiej) wprowadzają do tego numeru „Kontynentów” – nareszcie! – kolor i zdjęcia. Wędrujmy więc smoczym śladem – po Smalandii i po Czarnogórze; nad Bugiem i po Wełtawie; z Izmiru do skarbca Krezusa; po bezkresach Patagonii – i po mitycznych wioskach w Peru; po szczytach: K2 – i Aconcagua; po pustyni w Mauretanii – i po Himalajach; po świetlanym Delhi – i spowitym wojennym mrokiem Charkowie. I – w głąb czasów. Do afgańskiego aresztu razem z Ryszardem Kapuścińskim i po starodawnych szlakach Japonii z Rudyardem Kiplingiem.

Zapraszam!

Dariusz Fedor, redaktor naczelny